Choć pogada przez ostanie kilka dni nie rozpieszczała, to udało mi się trafić na kilka chwil przebłysku wiosennego słońca. I tak pierwszy ciepły podmuch kwietniowego
wiatru sprawił, że w dolinie rzeki, płynącej
nieopodal, zatętniło życie. Z pozoru zimnoszara sceneria nabrała cieplejszych
barw, ptaki rozśpiewały się na dobre, a po powierzchni zaczęły dryfować akwatyczne
owady. Najpierw rzekę zdominowały znoszone prądem widelnice. Później dało się
zauważyć pojedyncze chruściki. Na koniec zagęściło się nieco od żagli
brązowo-oliwkowych jętek. Wylot tych ostatnich,
szczęśliwym trafem, okazał się na tyle obfity, że nie pozostał bez
echa. W okolicach co lepszej miejscówki ryby zaczęły
zbierać swój żer. Każdemu pojawiającemu się na filmie oczku towarzyszyło
przyjemne dla ucha charakterystyczne „chlup”. W tym jedno bardzo doniosłe. Choć oddalone o
kilkadziesiąt metrów, to od razu zauważone przez wprawione oko i ucho łowcy. Było
w nim coś nieprzeciętnego, zupełnie odmiennego od innych. Coś co zwykle
przeżywamy tylko podczas misterium jętki majowej - zburzona grzbietem tafla
strumienia, rosnący z każdą chwilą krąg, no i ten charakterystyczny „chlup”.
Podszedłem bliżej. Ryba zbierała w najlepsze. Pierwszy
rzut i za blisko. Drugi już w punkt. Krótki dryf muszki i nagle znowu.., energiczne „chlup". Zacinam lecz zupełnie nic nie poczułem, żadnego oporu, pudłuję.
Poprawiam bez zwłoki. Kładę muszkę dokładnie w to samo miejsce. Ryba raptownie ponawia atak. Tym razem udany. Zapięta dostaje szału,
robi sporo zamieszania. Ciągnie w kierunku dołka, lecz przegrywa. Tonkin amortyzuje każdy zryw, każde szarpnięcie. Doskonale trzyma, prawie nigdy nie gubi zaciętych ryb. Tak jest i tym razem.
Po chwili już wiem, że nie jest to żaden okaz. Zbierał jak mocny pięćdziesiątak tymczasem był to dobry trzydziestak, a do tego lipień.
Po chwili już wiem, że nie jest to żaden okaz. Zbierał jak mocny pięćdziesiątak tymczasem był to dobry trzydziestak, a do tego lipień.
Po
chwili jest w zasięgu ręki. Chwytam palcami delikatnie za muszkę i jednym ruchem odpinam przyjemniaczka. Od razu wraca do swojego dołka. Podobnie czynię i ja. Przesycony adrenaliną także
postanawiam wrócić już do domu. Po takich emocjach nie potrzebuje dłużej już
łowić tego dnia.
Po drodze robię jeszcze kilka fotografii...