poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kwietniowe łowy



Choć pogada przez ostanie kilka dni nie rozpieszczała, to udało mi się trafić na kilka chwil przebłysku wiosennego słońca. I tak pierwszy ciepły podmuch kwietniowego wiatru sprawił, że w dolinie rzeki, płynącej nieopodal, zatętniło życie. Z pozoru zimnoszara sceneria nabrała cieplejszych barw, ptaki rozśpiewały się na dobre, a po powierzchni zaczęły dryfować akwatyczne owady. Najpierw rzekę zdominowały znoszone prądem widelnice. Później dało się zauważyć pojedyncze chruściki. Na koniec zagęściło się nieco od żagli brązowo-oliwkowych jętek.  Wylot tych ostatnich, szczęśliwym trafem, okazał się na tyle obfity, że nie pozostał bez echa.   W okolicach co lepszej miejscówki ryby zaczęły zbierać swój żer. Każdemu pojawiającemu się na filmie oczku towarzyszyło przyjemne dla ucha charakterystyczne „chlup”.  W tym jedno bardzo doniosłe. Choć oddalone o kilkadziesiąt metrów, to od razu zauważone przez wprawione oko i ucho łowcy. Było w nim coś nieprzeciętnego, zupełnie odmiennego od innych. Coś co zwykle przeżywamy tylko podczas misterium jętki majowej - zburzona grzbietem tafla strumienia, rosnący z każdą chwilą krąg, no i ten charakterystyczny „chlup”.
 Podszedłem bliżej. Ryba zbierała w najlepsze. Pierwszy rzut i za blisko. Drugi już w punkt. Krótki dryf muszki i nagle znowu.., energiczne „chlup". Zacinam lecz zupełnie nic nie poczułem,  żadnego oporu, pudłuję. Poprawiam bez zwłoki. Kładę muszkę dokładnie w to samo miejsce. Ryba raptownie ponawia atak. Tym razem udany. Zapięta dostaje szału, robi sporo zamieszania. Ciągnie w kierunku dołka, lecz przegrywa. Tonkin amortyzuje każdy zryw, każde szarpnięcie. Doskonale trzyma, prawie nigdy nie gubi  zaciętych ryb. Tak jest i tym razem.
 Po chwili już wiem, że nie jest to żaden okaz. Zbierał jak mocny pięćdziesiątak tymczasem był to dobry trzydziestak, a do tego lipień.
 Po chwili jest w zasięgu ręki. Chwytam palcami delikatnie za muszkę i jednym ruchem odpinam przyjemniaczka. Od razu wraca do swojego dołka. Podobnie czynię i ja. Przesycony adrenaliną także postanawiam wrócić już do domu. Po takich emocjach nie potrzebuje dłużej już łowić tego dnia.

Po drodze robię jeszcze kilka fotografii...